Jestem z natury buntowniczką. Żyję w przekonaniu o mojej absolutnej sile sprawczej i decydowaniu o swoim życiu. Pandemia wiele mi zabrała. Zablokowała moją największą pasję, jaką są podróże. Zabrała mi wolność. Zabrała mi plany. Ale po czasie roszczeń i buntu, przyszedł też czas na trochę pokory i lekcję akceptacji. Pandemia zrobiła mi test z obszarów mojego życia, nad którymi na co dzień w normalnych warunkach chyba nieczęsto się zastanawiałam. Dzielę się z Wami tym, co mam w głowie, a nuż komuś ulży. 🙂
Moje życie w izolacji rozpoczęło się już z końcem lutego. W dobrowolnej izolacji dodać należy! Po powrocie z Tajlandii po 20-stym lutego celowo zamknęłam się w domu, by w pełni oddać się pracy nad moją marką ekologicznych ubrań – Closh, którą notabene otworzyłam w pandemii. Chwilę po tym jak wpadłam w wir pracy w czterech ścianach, przed komputerem, wprowadzono restrykcje. Przeszłam już kilka faz tej radykalnej i nieprzewidywalnej jeszcze kilka miesięcy temu zmiany naszej rzeczywistości.
WSZYSTKIE FAZY PRZECHODZENIA KWARANTANNY
FAZA PIERWSZA – AMBIWALENTNA
Pewnie wielu z Was miało podobnie. Najpierw obawy, stres, odnalezienie się w nowej rzeczywistości i próba zaakceptowania jej. W parze z nimi uświadomienie sobie realnego zagrożenia. Szczerze, najbardziej dotarło ono do mnie, gdy znajomi dzwonili z wiadomością, że ich sąsiedzi albo znajomi mają koronawirusa. Dlaczego to faza ambiwalentna? Bo z jednej strony obawialiśmy się i drastycznie zmienił się schemat naszego funkcjonowania, z drugiej zaś w tej fazie jednak trochę cieszyliśmy się, że możemy pobyć w domu. Niech pierwszy rzuci kamień ten, który choć przez chwilę przechodząc na pracę zdalną nie pomyślał o tym, że w końcu się wyśpi, posiedzi w dresie na kanapie. Strach i obawy po drugiej stronie szalki miały podświadomą ulgę, że w końcu będziemy mieli czas na to, na co zwykle go brak. Mieliśmy okazję by nauczyć się czegoś nowego, zrobić kurs on-line, zdobyć nowe umiejętności. Spanie, jedzenie i leżenie przed Netflixem też było cudowne. Do pewnego momentu.
FAZA DRUGA – DUSZĘ SIĘ
Nie… nie tylko duszę się w dresie. Owszem, był to moment absolutnego hejtu dla dresu, bluz i legginsów. Wstawałam rano i myślałam sobie, że jeśli dziś nie wyjdę z domu, to się uduszę. Czułam się przytłoczona i zaczęłam na serio tęsknić za wolnością. Za podejmowaniem decyzji – gdzie dziś pójdę, z kim się spotkam, w której kawiarni wypiję kawę, gdzie spędzę wieczór, czy pojadę na trening, czy jednak poszukam wymówki. Nie wspominając o decyzjach moich ulubionych – kupuję bilet lotniczy i ruszam w świat. Razem z tą fazą napłynęła fala rozczarowań i bezsilności – przepadł mój wyjazd na Bali. Przepadły też kolejne wyjazdy związane z działalnością traveLover i wymarzone destynacje. Jak domino spadały umowy z markami. W tym dziwnym czasie przyszło mi także otworzyć swoją markę ubrań z tkanin ekologicznych CLOSH . „Nie otwieraj biznesu w kryzysie” – mówili. Ale ja zrobiłam po swojemu o czym pisałam trochę szerzej TUTAJ. .
FAZA TRZECIA – FAZA MARZEŃ
Faza, w jakiej było przyjemniej to faza MARZEŃ. Marzyłam o wszystkim, co poza domem. Całymi dniami, nieustannie.
Marzyłam o spotkaniu ze znajomymi i zjedzeniu z nimi kolacji na mieście. Marzyłam o podróży. Marzyłam nawet o pójściu na siłownię. Ale o ludziach marzyłam najbardziej. I marzę wciąż. Mimo, że pisząc ten tekst znajduję się już w fazie piątej.
Faza marzeń, to etap, w którym nie mogłam patrzeć na książki i na Netflixa, ponieważ zobaczyłam już wszystko. Znudziło mnie też sprzątanie, robienie maseczek i gotowanie. Nie miałam ochoty ubierać cekinów na balkon i malować się, żeby pobujać się po przedpokoju. Nie robiłam już śniadań w szpilkach. Desperacja w tej fazie sięgała daleko – przeglądałam dyski i zdjęcia z podróży. Czasami miałam ochotę zapaść w sen zimowy na wiosnę. Ta faza mnie tak wycieńczyła, że postanowiłam uciec z betonowej Warszawy. Na miesiąc wyjechałam nad morze, do mojego rodzinnego domu. Mimo ówczesnych obostrzeń związanych z zakazem wstępu do lasów, na plaże czy skwery oraz rekreacji w przestrzeni publicznej, miałam idealną alternatywę. Dom na końcu świata, prywatny las pod nosem i dziesięć minut spacerem nad morze. Ukradkiem podglądałam jak melancholijnie faluje Bałtyk w moich tajemnych miejscówkach, pustych nie tylko podczas kwarantanny, ale przez cały rok. Bałtyk jakby dokładnie czuł, co dzieje się na świecie, był odbiciem stanu umysłu wszystkich tych, którzy nie mogą teraz przed nim stanąć twarzą w twarz.
FAZA CZWARTA – FAZA WEGETACJI
Dopadło mnie to po dwóch tygodniach nad morzem. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że codziennie robię wszystko, by jak najpóźniej wstać z łóżka i jak najwcześniej do niego wrócić. Codziennie zerkałam na kalendarz i zegarek z nadzieją, że jest później niż mi się wydaje. Słaby czas, mimo, że byłam nad morzem, pracowałam nad Closh’em, przygotowywałam sesję zdjęciową nowych modeli ubrań i ćwiczyłam regularnie dla koktajlu endorfinowego.
FAZA PIĄTA – FAZA NADZIEI NA DOBRĄ NOWINĘ
Faza najlepsza! Najbardziej optymistyczna! Faza nadziei na zmiany, na nowe, na lepsze! Oto ja! Idę przed siebie cała na biało. 🙂 Możemy już chodzić do lasu, biegać po parku i iść na plażę – oczywiście z rozsądkiem, nie bagatelizując zagrożenia. Choć niektóre analizy głoszą, że najgorsze przed nami, chcę wierzyć, że będzie już z górki. Na tym etapie to minioszustwo całkiem nieźle zdaje egzamin. I tylko czasami przedziera się przez ten optymizm tęsknota za tym co było. Czy świat po pandemii będzie taki sam? Jak myślicie? Jakbyście woleli?
CZEGO UCZY MNIE PANDEMIA?
1. CIERPLIWOŚĆ
Jestem z natury narwana. W gorącej wodzie kąpana – tak zawsze powtarza mi mama. Jak coś wymyślę, to robię. Od razu. Jak zachce mi się gdzieś lecieć, kupuję bilet. Gdy wymyślę swój biznes, od razu pracuję nad nim. Gdy mam ochotę wyjść z domu, wychodzę. Gdy wymyślę sobie nowy projekt albo tekst na blogu – robię, siadam i piszę. Realizuję. Nie lubię odkładać na później, bo prześladuje mnie poczucie, że coś przeminie, ominie mnie albo przejdzie koło nosa. A teraz dupa. Mogę wymyślić milion nowych rzeczy, ale większości z nich zrealizować teraz się po prostu nie da. Zupełnie to nie w moim stylu. Nie lubię bezsilności. Łatwiej mi twierdzić, że pandemia funduje mi zaległą lekcję cierpliwości. Pora odrobić zadanie domowe.
2. LUDZIE ROBIĄ MI ŻYCIE
To, że ludzie są w moim życiu najważniejsi, powtarzam jak mantrę. Jednak pandemia stanowi nadprogramowy dowód na to, że ludzie są mi w życiu niezbędni. Stanowią nieustające źródło mojej energii, inspiracji i radości. Podczas pandemii mam okazję przekonać się kto jest mi najbliższy i kogo brak naprawdę mi doskwiera. Tęsknię za spotkaniami ze znajomymi, wspólnymi śniadaniami, kawami i kolacjami. Brakuje mi widoku pełnych ulic, prosecco w plenerze, baa… nawet zahipnotyzowanego pośpiechem tłumu na warszawskiej Rotundzie.
3. POKORA
Jedyna rozsądna i zdrowa dla głowy opcja to zaakceptowanie aktualnej sytuacji. Trudno jednak w życiu przychodzi mi akceptowanie czegoś co mnie ogranicza i czego nie chcę. Pandemia każde nam siąść w szeregu, zamknąć buzię i docenić, że jesteśmy zdrowi. Cały czas tłumaczę to sobie, choć moje prawdziwe oblicze przedziera się przez ten rozsądek i regularnie protestuje.
4. KREATYWNOŚĆ
Na fali buntu uważałam, że koronawirus zawłaszcza sobie pokłady mojej kreatywności. Przecież nic mnie tak nie napawa weną jak wyjazdy, spotkania z ludźmi. Dziś, po 2,5 miesiącach izolacji, stwierdzam, że pandemia nieźle tą moją kreatywność stymuluje. Zaczęłam nagrywać podcasty, rozkręcam swoją markę w czasach niepochlebnych dla nowych biznesów. Wymyśliłam nowy plan B i C na życie. Wymyślam inne rozwiązania, na które być może nie wpadłabym w „normalnych czasach”.
5. CODZIENNOŚĆ
Ostatnio rozmawiałam z koleżanką przez telefon. Mówiłam jej, że tęsknie za Warszawą i moim warszawskim życiem. Na co ona śmiejąc się: „ale Twoje warszawskie życie już nie istnieje”. Zrobiło się słodko-gorzko, a raczej kwaśno-słono, bo ja naprawdę lubię swoją codzienność. Lubię do niej wracać z podróży, mam swoje rytuały, miejsca i ludzi. Chciałabym wrócić do niej i pomyśleć, że pandemia była tylko kiepskim snem, w którym trochę się zasiedziałam.
6. WDZIĘCZNOŚĆ
Moja wrażliwość i empatia sprawiają, że dostrzegam w życiu wiele i równie często dziękuję za to, co mam. Doceniam drobiazgi i małe gesty, cieszę się smaczną kawą i ładną pogodą. Doceniam, że jestem zdrowa i mam bliskich obok. Ale najbardziej docenię dopiero to, co kiedyś było dla mnie na wyciągnięcie ręki – podróże. Chciałam, to miałam. Znalazłam bilet i hajs – leciałam. Dziś na samą myśl o wejściu na pokład samolotu chce mi się ryczeć. Myślę, że najbliższa podróż w jaką będzie mi dane wyruszyć będzie wyjątkowa. Wyczekuję na moment, w którym znów będę mogła paść światu w ramiona, poznać nowych ludzi i podziękować Matce Naturze za to, że dała nam ostatnią szansę.
Enjoy! <3