Totalnie zakręcona na punkcie podróży i gotowania. Dziś kojarzona przede wszystkim z programem 'Agent’ w telewizji TVN i z kampanią Lidla, w której, nie bez przyczyny, stoi po stronie nowoczesnej kuchni.
Jest coachem zdrowia, dziennikarką, autorką blogów i książek kulinarnych. Od dziesięciu lat eksperymentuje z przepisami poznanymi podczas podróży po Azji.
traveLover: Gdy spotkałyśmy się po raz pierwszy jakiś rok temu, przegadałyśmy pół dnia o podróżach, o Tajlandii, do której cały czas wracasz i smakach Azji.
Daria Ładocha: Ja już się chyba taka urodziłam – z apetytem na jedzenie i ciągłym apetytem na życie. Tajlandia zmieniła całe moje życie. Dziesięć lat temu pojechałam tam po raz pierwszy w celach turystycznych. I ten cel zakończył się po pięciu minutach, po wylądowaniu w Bangkoku. Byłam strasznie głodna i zjadłam na ulicy, pamiętam dokładnie, zielone curry z kurczakiem i bakłażanem i to było jak strzał w pysk. Zakochałam się w kuchni tajskiej i stwierdziłam, że muszę się dowiedzieć wszystkiego, na jej temat. To była dla mnie taka eksplozja smaku, że ja wiedziałam, że to zmieni całe moje życie. I tak było. Przyczyniło się do tego to pierwsze pamiętne curry.
DŁ: Zaczęłam obserwować Tajów, podglądałam kucharzy. Zagrałam w jakiejś bollywoodzkiej produkcji z łapanki na ulicy w Bangkoku, a za pieniądze, które za to zarobiłam, przeszłam pierwsze szkolenie w tajskiej szkole dla turystów. Nikomu tego nie polecam. Tam dowiedziałam się tego, czego nie chciałam się uczyć. A nie chciałam się uczyć składników, odwzorowywania przepisów. Ja chciałam się nauczyć gotować po tajsku, a to wymaga czegoś więcej. Trzeba poznać tajską kulturę, tradycję kulinarną, znaleźć odpowiedzi na pytania: dlaczego oni to jedzą, w jaki sposób, kiedy, czemu się nie odmawia Tajom, gdy cię częstują – to cały system filozoficzny wpisany w ich tradycję kulinarną.
t: Dla mnie Tajlandia jest wyjątkowa. To była moja pierwsza randka z Azją, która spowodowała, że zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia.
DŁ: Myślę, że Tajlandia jest takim moim miejscem. Tajowie na mnie mówią „biała Tajka”. Dlatego, że im się wciskałam do kuchni, musiałam się wkupywać w łaski szefów kuchni, którzy nie do końca byli przekonani do tego, żeby biała kobieta się im pałętała między garnkami. Za każdym razem gdy tam jestem odkrywam nowe miejsca. A to w dżungli płuczemy jelita świni w rzece, bo akurat rozbieramy świniaka, a to gotuję w barach ulicznych, restauracjach, w tajskich domach. Ja w Tajlandii ciagle myślę o jedzeniu. Jak jestem na masażu to wypytuje masażystkę, co je się u nich fajnego, a dzień później jestem u niej w domu i razem gotujemy. Te wszystkie smaki spinają się w piękną historię o tych ludziach. Dlatego dla mnie w poznawaniu smaku najpierw są ludzie i miejsca, dopiero potem produkty, a na samym końcu potrawy.
t: Przenieśmy się teraz na mapie do Twojego nowego odkrycia, rajska wyspa – Mauritius.
DŁ: Ostatnio odkryłam Mauritius, bo pojechałam tam, żeby przygotować wyprawę kulinarną dla turystów, taką wyprawę po mojemu. Nie luksusowe kurorty, ale street food, chodzenie po uliczkach, poznawanie kultury Mauritiusa, która jest mega ciekawa. Mauritius kulturowo jest bardzo bogaty, tylko o tym się nie mówi. Bo utarło się, że to luksusowa wyspa szczęśliwości, na którą lecisz i musisz wydać bardzo dużo pieniędzy. Dla mnie ta wyspa to zderzenie kilku światów. Język angielski, ustrój francuski, zwyczaje hinduskie, każde dziecko mówi w 4 językach: kreolskim, francuskim, hindi i angielskim, to jest niesamowite.
DŁ: Byłam na przykład w hinduskim domu u rodziny, która uczyła mnie tam gotować. Mauritius jest totalną mieszanką kultur. Żyją tam m.in. Chińczycy, hindusi, muzułmanie, a ich kuchnia bardzo się łączy. To jest maleńki świat pełen tolerancji, gdzie meczet , kościół i świątynia buddyjska są na jednej ulicy obok siebie.
t: Dzisiaj spotykamy się na urodzinach Twojej córki. Wiem, że zabierasz dzieci na swoje wyprawy. Wielu młodych rodziców ma dylematy: gdzie zabrać swoje pociechy, czy to bezpieczne, co z chorobami. Jak do tego podchodzisz?
DŁ: Gdy moja druga córka miała 2,5 miesiąca poleciałam z nią na Majorkę, żeby odpocząć i zebrać siły do kolejnego macierzyństwa. Gdy miała 7 miesięcy polecieliśmy do Panamy i na Kostarykę. O Panamie nam mówiono, że to bardzo niebezpieczne miejsce, nie na podróżowanie z dziećmi, a my tam pojechaliśmy, mieszkaliśmy nad morzem i było świetnie. Zawsze i wszędzie jemy na ulicy. Dla mnie każde miejsce jest dobre, ale rozumiem lęki rodziców. Trzeba uważać przede wszystkim na wodę, sprawdzać źródło jedzenia i nie pić wody z kranu.
t: Liczyłaś w ilu krajach byłaś?
DŁ: Nie, ja liczę w ilu jeszcze będę.
t: I jakie są Twoje najbliższe cele?
DŁ: Na pewno Wietnam. A kierunek, który mnie wzywa na teraz to Nowy Jork. Nigdy tam nie byłam.
t: Jeszcze trwa emisja programu 'Agent’ w TVN, więc wiem, że nie możesz mi nic zdradzić. Ale opowiedz proszę o Argentynie.
DŁ: W Argentynie byłam pierwszy raz, ale to była już kolejna wizyta w Ameryce Południowej. Argentyna to piękne krajobrazy, niesamowita pustynia solna i oczywiście piękny ocean. Buenos Aires podobało mi się dlatego, że kiedyś była taka piosenka i ja strasznie chciałam zobaczyć to miasto. Nie odnalazłam jednak w Argentynie tradycji kulinarnej. Nawet popularna wołowina jawiła mi się dosyć średniej jakości. Argentyńczycy nie mają też zwyczaju jedzenia dużej ilości warzyw.
t: Dlaczego wzięłaś udział w programie ’Agent’?
DŁ: Zdecydowałam się na ten program, bo miałam szansę wyjechać na 6 tygodni do obcego kraju, przyjrzeć się ludziom, zwyczajom, kulturze. Myślę, że to nie są moje destynacje. Ja jednak jestem bardziej azjatycka. W Argentynie najważniejsza była zabawa, relacje z uczestnikami. Gra w „Agenta” jest świetna. W dorosłym życiu mogłam się na chwilę zamienić w dziecko na koloniach. Nie wiem czy jeszcze wrócę do Argentyny. Może kiedyś zrobię sobie sentymentalną podróż, żeby powspominać jak biegałam tam po ulicach z Odetą i Kędziorem : )
t: W jaki sposób podróże Cię zmieniają? Jako kobietę, żonę, matkę…
DŁ: Podróże czynią mnie obywatelem świata, nie tylko kraju. To jest otwieranie swojej głowy nie tylko na smaki, ale na relacje, ludzi, na przygody. Tego właśnie chcę nauczyć swoje dzieci, dlatego je wszędzie targam po tym świecie i one rzeczywiście to mają. Moje dzieci wracają z wyprawy z Kostaryki i one chcą się uczyć hiszpańskiego, dlatego, że nie mogły się tam dogadać z dziećmi. Podróże uczą przede wszystkim takiej fajnej organizacji życia i tego, że tak naprawdę nic nie jest problemem, jeżeli chce się go rozwiązać.
Jeśli po tej rozmowie zrobiliście się głodni i chcecie wypróbować przepisy Darii, to znajdziecie je na jej kulinarnych blogach: http://mamalyga.org oraz www.onemorethai.pl