Zielone wzgórza, skąpane niegdyś ludzką krwią, dziś hojnie obdarowują mieszkańców Wietnamu trawą cytrynową, pieprzem, a rosnącą tu kawę pije z eksportu cały świat. W czasie wojny wietnamskiej na kraj spadło 15 milionów ton bomb i mimo powojennych porządków i sprawdzania terenu przez organizacje rządowe i wolontariuszy, do dziś od bomb giną w Wietnamie ludzie.
Wjazd do Strefy Zdemilitaryzowanej (DMZ) w środkowym Wietnamie, biegnącej wzdłuż 17stego równoleżnika, to moim zdaniem must see! Ta część Wietnamu uznawana jest za najbardziej zbombardowany obszar na świecie. Na obszarze DMZ rozgrywały się najbardziej krwawe walki podczas tzw. wojny wietnamskiej w latach 1957-1975. Żeby zrozumieć i poznać Wietnam, piękne widoki, pola ryżowe, wodne markety i pyszne jedzenie, to za mało. Poza wachlarzem fajnych wrażeń i doświadczeń, warto odbyć lekcję historii. Nawet jeśli świat już zapomniał o długiej i w gruncie rzeczy z perspektywy czasu bezsensownej wojny, to mieszkańcy tego kraju nadal pamiętają. Wojna zmieniła Wietnamczyków i odbija piętno na współczesnym pokoleniu.
DMZ – WOJNA WIETNAMSKA NA WŁASNE OCZY
Zacznę od praktycznej pigułki, a potem opowiem Wam, co taka wycieczka robi z człowiekiem.
WAŻNE:
1. Najlepszą bazą wypadową jest Hue – miasto w środkowym Wietnamie. Tu w centrum miasta każda budka, którą można nazwać lokalną agencją turystyczną oferuje wycieczki do DMZ. Można wyjechać na jeden dzień albo na kilka. Są również opcje przejazdu na motocyklach i spanie w dżungli z lokalnym przewodnikiem, co było moim marzeniem. Natomiast ze względu na temperaturę i deszcz (przez połowę naszego pobytu w Wietnamie padało i było ok. 14-17 stopni), zdecydowaliśmy się na jednodniowy trip busem.
Cena wycieczki: ok. 20 dolarów za osobę.
2. Nie stresujcie się wcześniejszym rezerwowaniem wycieczki. W Hue z dnia na dzień możecie zabukować wyjazd. Również hostele i hotele ogarniają wypady do DZM i pośredniczą w rezerwacji miejsc.
Uwaga!
3. Wycieczki do Strefy Zdemilitaryzowanej lepiej nie organizować na własną rękę. Odradzali nam to lokalsi i inni podróżnicy napotkani po drodze. A to dlatego, że mimo skrupulatnego czyszczenia terenu przez rząd i organizacje pozarządowe, wciąż w Wietnamie środkowym, ale nie tylko znajdują się niewybuchy z czasów konfliktu. Zdarza się, że do dziś dnia giną ludzie.
JAK WYGLĄDA WYCIECZKA?
Korzystając z opcji jednodniowej wycieczki zobaczycie następujące miejsca:
- góra Rock Pilot – niegdyś baza amerykańskich wojsk;
- Khe Sahn – znajdująca się 20 km od granicy z Laosem i 45 km od DMZ baza wojskowa i miejsce jednej z największych bitew. W Khe Sahn zginęło ponad 20 tys. żołnierzy i cywili. Dziś można oglądać w bazie fragmenty zniszczonych helikopterów, samolotów, bomb, czołgi i bunkry. Okolice porastają rozległe plantacje kawy;
- Most w Hien Luong na rzece Ben Hai – most, który dzielił kraj na część południową i północną – do dziś most pomalowany jest w dwóch kolorach, stykających się w połowie konstrukcji – żółtym i niebieskim. To namacalna i oficjalna granica podziału Wietnamu;
- system podziemnych tuneli Vinh Moc, gdzie ukrywali się mieszkańcy. Uciekając przed bombardowaniami, w korytarzach o łącznej długości 42 km Wietnamczycy organizowali całe swoje życie. Były tu szkoły, szpital, sypialnie, łazienki i magazyny jedzenia. Rodziły się tutaj dzieci.
- największy wietnamski cmentarz – Truong Son – w sumie znajduje się tu ok. 10 000 mogił cywili i żołnierzy z Północnego Wietnamu.
WRAŻENIA…
O 7:00 rano wsiadamy do Vana. Leje niemiłosiernie, kolor nieba jest matowy, a pola ryżowe, które mijamy pod drodze wyglądają jak przypadkowe kałuże albo sadzawki. Po kilku kilometrach do Vana wsiada mikroskopijnej wielkości, uśmiechnięta Wietnamka. Nasza przewodniczka ma długie włosy, drobniutkie dłonie i czerwone usta pomalowane szminką. Siada na jedynym wolnym miejscu, koło mnie. Po drodze opowiada o swojej rodzinie. Wojnę pamiętają wszyscy.
Mijamy punkty obserwacyjne amerykańskich wojsk, dziś porośnięte kawą i pieprzem. Kawą z powojennym powonieniem. Krzewy już pewnie nie pamiętają, za to drzewa tak. Wyjazd do Strefy Zdemilitaryzowanej pobudza wyobraźnię. Więcej tu niewidzialnych historii, niż namacalnych pomników. Dziś toczy się tu normalne życie. Przez krzaki przedzierają się stożkowe kapelusze rolników, którzy pochyleni pracujących na polu.
Ze względu na odległości, sporą część dnia spędzamy w Vanie, ale przewodniczka nie robi przerwy. Wciąż przytacza anegdoty, wspomnienia babci, twarde fakty i liczby ofiar. Mijamy wioskę, gdzie żyło w czasie konfliktu ok. 1000 osób. Na każdego mieszkańca przypadało po 7000 bomb.
„Bomba robi dziurę na ok. 4, może 5 metrów. Korytarze budowano na głębokości ok. 20. metrów” – taką odpowiedź słyszę z ust przewodniczki, kiedy zastanawiam się, stojąc przed wejściem do podziemnych schronów, jaką gwarancję życia dawały tunele. Wzdycham głośno, gdy na ścianach pobliskiego muzeum widzę zdjęcia noworodków. Dzieci urodzone w podziemiach spędziły tam pierwsze sześć lat swojego dzieciństwa…
W mojej głowie rodzą się pytania: Jaki stosunek do Amerykanów, Francuzów i Chińczyków mają współcześni Wietnamczycy? Skąd w nich tyle pogody ducha i otwartości na obcokrajowców? Co z osobami, które straciły w wojnie rodziny? Czy zrównane z ziemią tereny są dziś zamieszkałe?
Tylko na część pytań otrzymuję odpowiedź. Reszty szukam sama. Przewodniczka kwituje zdaniem: „Wietnamczycy nie chowają urazy.”
Więcej tekstów na temat Wietnamu znajdziecie tutaj: